Black Moon - Enta Da Stage (1993)

środa, 12 maja 2010
Gdy słyszę hasło 'mocny, przenikliwy bas i dobre wersy' na myśl od razu przychodzi mi Pete Rock i jego świetne produkcje, szczególnie te, na których słychać C.L. Smooth'a. Ale po chwili nachodzi mnie kolejna myśl, która brzmi 'Zaraz zaraz, a Black Moon?'. Wtedy zazwyczaj mam cały dzień z głowy, odpalam Enta Da Stage i oddaję się błogiej egzystencji. Tak właśnie oddziałuje na mnie ten album.

Ale zacznijmy od początku. Black Moon (Brothers who Lyrically Act and Combine Kickin Music Out On Nations) to nowojorska grupa założona na początku lat '90, w skład której wchodzili: Buckshot, 5FT Excellerator oraz DJ Evil Dee. Swoją przygodę na scenie zaczęli wraz z podpisaniem kontraktu z wytwórnią Wreck oraz wypuszczeniem singla 'Who Got The Props', który przyjął się znakomicie. W 1993r. wydali swoją debiutancką płytę 'Enta Da Stage', dziś przez wielu, w tym również przeze mnie, uważaną za klasyk. To właśnie na niej skupię się w tej recenzji.

Od czego by tu...
Może wróćmy do brzmienia, do którego nawiązałem we wstępie. Za wszystkie produkcje na płycie odpowiedzialny jest duet Beatminerz czyli Evil Dee oraz Mr. Walt. Na usta ciśnie się tylko jedno słowo - rzeź!! To co wysmażyli nam Ci panowie to istne arcydzieło, drugiego takiego brzmienia nie warto nigdzie szukać, nawet ze świecą w łapie. Świetnie pocięte jazzowe sample, głęęęęęęęęboki, ciężki, przenikający do szpiku kości bas plus potężna perkusja, czego chcieć więcej? Bity w 'U Da Man', 'Make Munne' to po prostu miazga! Mocarne stopa i werbel praktycznie same budują klimat, aż ciarki przechodzą. Do tego warto dodać takie perełki jak 'Buck Em Down' czy tytułowe 'Enta Da Stage' - palce lizać! Gdy dorwałem tę płytkę w wersji instrumentalnej nie mogłem się od niej oderwać, coś niesamowitego.

A gdy dodamy do tego...

Teraz pora na kolejną istotną rzecz czyli uzupełnienie tych bitów nawijką. Tutaj prym wiedzie Buckshot, który dosłownie zjadł 5FT. Młody Shorty leci całkiem sprawnie, idealnie wpasowywuje się w klimat stwarzany przez Beatminerz. Miejscami ostre teksty tego młodego (18 lat podczas nagrywania albumu) i niskiego eMCe mogą budzić uśmiech na twarzy, ale jednego odmówić mu nie można - styl. 'Buck Em Down' to mistrzostwo w jego wykonaniu, a wers 'Welcome to Bucktown, USA, where the weak niggaz get their shit ass played' usłyszymy jeszcze nie raz w późniejszych latach, chociażby na płytach BCC.
5FT jest tylko tłem dla Buckshota, można go usłyszeć jedynie w trzech kawałkach. Podsumowanie: dwa słowa - bez szału.
Ponadto na albumie możemy usłyszeć Tek'a i Steele'a czyli duet Smif-n-Wessun (chłopaki zaliczają tutaj swój debiut na scenie), Havoc'a z Mobb Deep oraz Dru-Ha. Goście rzucili porządne zwroty, a oba kawałki z ich obecnością są jednymi z moich ulubionych z płyty.

I otrzymujemy...

... bardzo mocny, klasyczny album, głównie popis umiejętności Buckshota. Dzięki tej produkcji panowie zaakcentowali swoją obecność na scenie, co niewątpliwie pomogło im w dalszych sukcesach. Wystarczy wspomnieć o założeniu Boot Camp Clik przez Buckshota czy lista 'emsis', którym Beatminerz tworzyli bity, m.in. Dilated Peoples, Eminem, KRS-One, Black Star czy De La Soul. Niestety następne płyty nie przeskoczyły poziomu ustanowionego przez 'Enta Da Stage'. Może to wina trochę innego brzmienia, do którego osobiście nie mogę się przekonać. Zakochałem się w potężnym basie i perkusji debiutanckiej płyty. Na 'War Zone' są jeszcze jego przebłyski np. 'The Onslaught' z Busta Rhymes'em czy 'Two Turntables & The Mic'. Tak czy inaczej, polecam gorąco tą płytę wszystkim fanom rapowych lat '90. Jeżeli powiecie, że jest słaba oznacza to tylko, że macie uszy w du..e, dziękuję, dobranoc! : )

0 komentarze:

Prześlij komentarz