Tegoroczny festiwal otwarty został środowym Warm Up’em, 19sierpnia, który może specjalnie nie powalił , ale trzeba przyznać, że zabawa nie należała do najcichszych, a procentowe napoje, nie wspominając o reszcie używek, miały spore wzięcie. Wszyscy czekaliśmy jednak na czwartek, którego to dnia miał oficjalnie zacząć się festiwal.
Tu znajdziecie dostęp do całości tegorocznego line up’u
http://www.hiphopkemp.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=634&Itemid=1
Dzień 1
Pierwszy dzień nie był tak obfity w smakowite kąski muzyczne jak kolejne, ale nie mogliśmy narzekać. Wszystko zaczęło się kręcić od 14.00, kiedy to start miała miejsce druga edycja Bitwy o Kemping. Przy obozowisku warszawskich freestyle’owców znalazła się spora grupa fanów, gdzie przeważającą częścią jak nietrudno zgadnąć byli Polacy. Chętnych do wzięcia udziału znalazło się sporo. Prowadzący bitwę Muflon, przeprowadził wraz z publiką eliminacje wyłaniając finałową szesnastkę. Nie był to pokaz mega punchy, wyszukanych wersów choć i tego nie zabrakło. Zdecydowanie panował luźniejszy klimat. W ścisłym finale znalazł się 3-6 wraz z Flintem, z których to ten pierwszy zwyciężył.
Słońce, zimne napoje. Wszystko szło tylko ku lepszemu. Zaczęliśmy od koncertu Sicknature ze Snowgoonsami, który bardzo pozytywnie zaskoczył nas ogromną energią.
Później na scenie miał pojawić się nie kto inny, jak reprezentant Siemiatycz – TeTris. Od początku mogliśmy dostrzec jego niesamowitą zajawkę z bycia na scenie, właśnie w tym miejscu. Przekrój muzyczny sięgnął wszystkich punktów zaczepnych od nieziemskiego, ociekającego pazurem Prawo do Bragga, przez numery z pierwszej EP jak Pandemonium, z zapowiadającego wydaną już płytę Dwuznacznie, mixtape’u Stick2MyNameRight - Stój, Patrz, Słuchaj czy Ladeezy, przed którym znów dumnie oświadczał, iż już w listopadzie zostanie ojcem oraz kawałki prosto z LP. Dj Tort, który towarzyszył TeTowi, nie zapomnijmy, że na scenie cały czas wykazywał się także Pogz, dał nam możliwość usłyszenia klasycznych polskich, głównie rapowych kawałków, a także oddał muzyczny hołd nieżyjącym już wielkim muzykom. W ręce publiki padły koszulki, które stopniowo ściągali z siebie raperzy, a także płyty z pierwszym singlem. Za to na scenie pojawiła się flaga nikogo innego jak nC! Zresztą później pojawiała się jeszcze kilka razy. Trzeba przyznać, że TeTris dał mega popis, choć jego czas na scenie przez opóźnienia został skrócony. Tak oto powoli wkręcaliśmy się w klimat koncertowania.
Po ponad półtorej godzinnej przerwie na wlanie zapasów paliwa, gdzie w międzyczasie udało nam się spotkać jak zwykle lekko ‘upojonego’ Mesa, który zawitał do Hradec wraz z ekipą Alkopoligamii.
Ruszyliśmy pod scenę by zobaczyć nikogo innego jak bostońskiego rapera – Reksa. Dane było nam usłyszeć wszystkie bangery z zeszłorocznego Grey Hairs. Niesamowicie było usłyszec na żywo takie kawałki jak All in One (5 Mics), Say Goodnight czy The One. Artysta dał publice ogromnego powera. Ku lekkiemu zaskoczeniu pod koniec koncertu na scenie pojawił się niewysoki Latynos – Termanology, którego koncert miał odbyć się dnia ostatniego. Sam Reks postanowił skończyć swój występ w tłumie uskuteczniając stage diving.
Za Reksem mogliśmy zobaczyć amerykańsko-polską kolaborację El da Sensei & Returners. Trzeba przyznać, że potrafią zrobić pozytywne wejście, gdyż publika zareagowała żywo. W trakcie koncertu na scenie pojawił się także Kosha Dillz, kompletnie nie przewidywany w line up’ie, który pokazał nam swoje umiejętności freestylowe.
Teraz nastąpił czas na zmianę klimatu. Na scenie pojawił się szwedzki raper Adam Tensta, który łącząc elektroniczne brzmienia z rapem poderwał publikę. Przyznam, że bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Po reprezentancie Skandynawii ogarnęliśmy jeszcze bardzo pozytywny występ U-N-I z Kalifornii i nie czekając na ‘gwiazdę’ wieczoru, Lady Sovereign udaliśmy się na pole by owocnie zakończyć pierwszy dzień i zbierać energię na kolejny. Nie powiem jak było, ale z tego co wiem nie pojawiło się tam wielu ludzi. Nie ten klimat.
Sorry, Lady.
Dzień 2
Dobry wstęp, ale to dopiero piątek miał uderzyć z większym impetem, gdyż lista mocnych koncertów wzrosła. Fakt headlinera wieczoru Method Man’a chyba mówi sam za siebie. Poranny wypad nad jezioro, dojazd do miasta i ulubionego przez nas czeskiego Kauflanda po śniadanio-obiad.
Na terenie festiwalu mogliśmy zobaczyć ‘szwędających się’ wszędzie artystów, którzy kompletnie na luzie rozmawiali z fanami. Przy okazji promowali swoje materiały, a także przyglądali się koncertom swoich kolegów.
Wczesny start, tuż przed 16 na scenie pojawił się legendarny brytyjski raper – Blak Twang. Show bardzo pozytywne. A tuż po nim – Pih. Materiał Kwiaty Zła sprawdził się i polska publiczność szalała pod sceną. Szczególnie wart uwagi był koniec, kiedy to kawałek Nie ma miejsca jak dom zarapował na bicie Nas’a Made you look.
Chwila przerwy i na scenie znaleźli się świetni reprezentanci sceny francuskiej - Sages Poetes De La Rue. Mimo kaleczonego angielskiego złapali kontakt z publiką i koncert można zaliczyć do bardzo pozytywnych. Nastąpił czas na chillin’, gdyż zaraz po nich na scenie pojawili się Blu&Exile. Exile podbił serca publiczności robiąc mega beat na MPC.
Tuż po chwili lajtu, J-Live rozwalił scenę. Popisy na mikrofonie i gramofonach były bardzo mocne, a jego kompan cały czas nakręcał publikę. Ale, to nic w porównaniu z Reef’em, który jak sam powiedział był kompletnie wcięty, a na wejście nieomal zgubił spodnie. Później, już z własnej woli ‘zgubił’ i buty, i koszulkę. Doza humoru nie przyćmiła jednak dobrego rapu, a Torae wykończył to bardzo klasowo.
Ponownie na scenę trafił akcent polski, gdyż teraz swoją chwilę miał Blady Kris, który mieszkał razem z nami na zwykłym kempowisku mając obok zwykłej opaski, opaskę VIP-a. Zaskoczył nas pozytywnie bawiąc się nie tylko beatboxem, ale używając także sprzętu.
Czeski freestyle, gdzie wśród bitów pojawiła się także nasza Seniorita, i na scenę wkroczyli, świetny DJ Wich wraz z Indym. Tu przede wszystkim czeska publika została porwana, ale i my zostaliśmy pozytywnie nakręceni tuż przed oczekiwanym przez nas Black Milkiem. Liczyliśmy na to, iż pojawi się z żywym bandem, ale niestety tak nie było. Jednak koncert był bardzo mocny. Nie obyło się bez pozycji z Tronic'a jak Losing Out, gdzie przez swój krótki w nim udział (zbrakło nam tu jeszcze Royca) raper zagrał numer dwukrotnie. Sound The Alarm na koniec, gdzie sprosił wszystkich, którzy stali z tyłu sceny wyszło bezbłędnie.
Na Method Mana musieliśmy poczekać. Na szczęście masa rozrywek wypełniła nam czas oczekiwania. Spóźnienie trwało około godziny, ale mimo, że na miejsce nie dotarł jego DJ, członek Wu-Tang Clanu dał solidną dawkę energii. Zabrakło kilku mocnych pozycji, bity przeskakiwały, ale spontaniczny dobór numerów wypadł dobrze. Meth latał po rusztowaniu, skakał w publikę i bawił się razem z nami tak samo świetnie. Nie był to jednak szczyt jego możliwości, został jakiś niedosyt, ale sam fakt bycia na jego koncercie daje już dużo.
Niestety ominął nas koncert Cymarshall’a Law, który praktycznie pokrył się z Method Man’em, a my sami zmęczeni nie czekaliśmy już na Returnersów tylko poszliśmy zbierać siły na ostatni, najmocniejszy dzień festiwalu.
Dzień 3
Zakupione dzień wcześniej koszulki kempowe na sobie i już o 16.20 – koncert B.o.B. Kompletnie niedoceniony w line up’ie 20letni reprezentant Atlanty dał niesamowity popis umiejętności. Rapował, śpiewał, grał na gitarze. Ogromny power na scenie plus żywy band sprawiły, że utwory I’ll be in the sky czy On the top of the world wypadły wyśmienicie. Jeden z najlepszych koncertów kempowych.
Chwila przerwy – tu udało nam się dorwać na stoisku Termanology’ego, zakupić winyle, cyknąć fotkę i na scenie pojawił się Planet Asia. Aplauz dla poprzednika i klasyczne wejście. Zabrakło mi wielu utworów, co sprawiło, że w oczekiwaniu straciłam jakoś wenę na ten koncert. Jednak nie można powiedzieć, publika reagowała żywo.
A Tuż po nim spadł Warszafski Deszcz. Na wejście Deszcze niespokojne a tuż za nim świetnie wchodzące Już od ’99 płynę. Tak poprzez numery z nowego materiału i te starsze, do klasycznego już Ja mam to co Ty. Mimo, iż Tede miał zdarte gardło (nic dziwnego, gdyż dzień wcześniej występowali na Coke’u), chłopacy pokazali jak się robi tu hip-hooop.
Po koncercie WFD pokaz breakdeance’owy i mega show Killa Keli, który pokazał swoje ogromne możliwości beatboxowe. Facet z ogromem energii i mega zajawką na to co robi. Na koniec uskutecznił jeszcze bit by koledzy mogli pokazać freestyle.
Przyszedł czas na jeden z najbardziej oczekiwanych przeze mnie koncertów kempowych – Termanology! Opóźnienie sprawiło, że Term miał jedynie 35 minut by rozwinąć skrzydła, a co zaczym poszło, koncert miał szybkie tempo i nie było chwili wytchnienia. Zagrane w całości So Amazing, a także Watch How it Go Down powaliło. Sam raper został bardzo pozytywnie zaskoczony kiedy to odkładając majka, publika bez wytchnienia leciała całe wersy. W międzyczasie pojawił się gościnnie Reks, a popisy dawała także reszta ekipy. Polał się alkohol, a na koniec Termanology podkręcił publikę wykrzykując ‘Jump, Jump, Jump!’ chcąc w nią wskoczyć. Mega!
Czesi i koncert, na którym być nie przeszło mi przez myśl kiedykolwiek– Devin The Dude. Ten mega pozytywny człowiek, idealny klimatycznie do miejsca, zaskoczył nas z cicha, kiedy to początkowo wkręcali nas dwaj jego kompani, a w głośnikach pojawił się bit. Zagrał on wszystkie największe klasyki. Pojawiło się nawet zaskakując nas Fuck You, a na koniec niesamowicie brzmiejące na żywo Anythang. Banan przyklejał się sam na buzi. Chillout jak stąd w kosmos. Tego właśnie było nam trzeba. Zajebisty koncert, który za każdym razem przypomina mi się odsłuchując po raz to kolejny mistrzowskie kawałki Devina.
Camp Lo zabrakło kopa. Ale bomba miała dopiero wybuchnąć kiedy to o północy na scenie miało pojawić się La Coka Nostra. Podkręcanie publiki tekstami, klasyczne numery, a przede wszystkim Jump around, które wykrzesało z nas resztki energii. Takiego zakończenia festiwalu nie można zapomnieć.
I jak to już zawsze bywa, wszystko co dobre, szybko się kończy. Tak było i tym razem. Po śnie przyszedł czas na porządki wokół namiotów, pakowanie i kolejną długą drogę, tym razem z powrotem do domu. Klimat kempowania utrzymał się jeszcze w pociągu, kiedy to w końcu wszystkim zbrakło sił. Jest co wspominać, ale trzeba przyznać, że ‘Nie ma miejsca jak dom’. Za rok zawitamy tam znowu.
3 komentarze:
Ślicznie ogarnięte + dobre zdjęcia = zajebista relacja, nicely done ^^
świetnie opisany klimat , w który wkręciłem się tak samo jak Wy , nawet byłem dokładnie na tych samych koncertach (: zawsze lądowałem pod sceną . i też zaliczyłem fotę z Termem i oczywiście graf na new erze :) trzebaby się jakoś zgadać na kolejnego kempa z ekipa z południa , co ? Opole się kłania gg 11060517 . Może jakieś before party , cco ? : D
Kędzierzyn-Koźle... się kłania :)
gg: 2071374
Prześlij komentarz